Wiadomości branżowe

Dziura Rostowskiego spustoszy nasze portfele

Dziura budżetowa ministra Rostowskiego jest podobna do dziury budżetowej, jak kilka lat temu powstała za czasów ministra Bauca. Podobieństwo jest nawet w kwocie. W 2001 roku według ostrożnych szacunków mogło zabraknąć nawet 90 mld zł, gdyby zrealizowały się najczarniejsze scenariusze. Dziś rząd co prawda mówi o 52,2 mld zł deficytu finansów publicznych, ale na dziś równie realne jest 100 mld zł.I tak dziś, jak i w 2001 roku przyczyną nierównowagi budżetowej było spowolnienie gospodarcze. Problemy sektora publicznego są więc w prostej linii konsekwencją globalnego spowolnienia gospodarczego. Polska ze swoim tempem wzrostu gospodarczego na poziomie 1 proc. w skali roku nie jest w stanie realizować ambitnych planów inwestycyjnych. Co więcej środki otrzymywane z Unii Europejskiej służą de facto do pokrywania bieżących niedoborów. Obecne problemy budżetowe nie są dla polskiej gospodarki być może tak groźne, jak w czasach ministra Bauca, ale możliwości pożyczkowe państwa i jego agend też mają swoje granice. Dziś rząd po cichu liczy, rynki finansowe zresztą też, że pomimo deklaracji o dużych problemach budżetowych Polsce uniknie się konsekwencji

Dziura budżetowa ministra Rostowskiego jest podobna do dziury budżetowej, jak kilka lat temu powstała za czasów ministra Bauca. Podobieństwo jest nawet w kwocie. W 2001 roku według ostrożnych szacunków mogło zabraknąć nawet 90 mld zł, gdyby zrealizowały się najczarniejsze scenariusze. Dziś rząd co prawda mówi o 52,2 mld zł deficytu finansów publicznych, ale na dziś równie realne jest 100 mld zł.

I tak dziś, jak i w 2001 roku przyczyną nierównowagi budżetowej było spowolnienie gospodarcze. Problemy sektora publicznego są więc w prostej linii konsekwencją globalnego spowolnienia gospodarczego. Polska ze swoim tempem wzrostu gospodarczego na poziomie 1 proc. w skali roku nie jest w stanie realizować ambitnych planów inwestycyjnych. Co więcej środki otrzymywane z Unii Europejskiej służą de facto do pokrywania bieżących niedoborów. Obecne problemy budżetowe nie są dla polskiej gospodarki być może tak groźne, jak w czasach ministra Bauca, ale możliwości pożyczkowe państwa i jego agend też mają swoje granice. Dziś rząd po cichu liczy, rynki finansowe zresztą też, że pomimo deklaracji o dużych problemach budżetowych Polsce uniknie się konsekwencji spadku dochodów budżetowych. I rząd i inwestorzy liczą, że ten ma charakter czasowy. Niestety mogą się mylić. Silne uzależnienie Polski od eksportu skutkuje spadkiem aktywności gospodarczej w czasach osłabionego popytu zewnętrznego. Niewielką pomoc w pierwszym półroczu mieliśmy ze strony słabego złotego, ale to już się powoli kończy. Planu na brak ożywienia na świecie nie ma. Wymagałoby to bowiem przede wszystkim reform strukturalnych, a co w obecnej konstelacji politycznej nie jest po prostu możliwe. Z chwilą jednak, gdy w 2010 roku nierównowaga budżetowa jeszcze  się pogłębi – będzie tak, gdyby jednak w Polsce pojawiła się recesja, to w kolejnych latach czekają nas prawdziwie bolesne cięcia.

A to już wiesz?  Reorganizacja bez innowacji

Poduszką bezpieczeństwa ma być prywatyzacja, z której rząd chce uzyskać przynajmniej 28 mld zł, a wg ministra skarbu możliwe są jeszcze wyższe kwoty. Pomijając aspekt wyprzedawania „sreber rodowych”, może być prostu trudno uzyskać takie przychody z prywatyzacji. Przyczyną może być z jednej strony umacniający się złoty, w ślad za rosnącymi kosztami obsługi długu i stopami procentowymi, a także możliwe pogorszenie koniunktury na giełdzie wraz ze wzrostem ryzyka kraju. Scenariusz pozytywny zakładający, że aktywa przeznaczone do sprzedaży są nawet w takiej chwili atrakcyjne dla inwestorów zagranicznych może zakończyć się tak, jak historia ze stoczniami. Z drugiej jednak strony sytuacja biznesowa chociażby zakładów energetycznych jest bez porównania lepsza i rzeczywiście potencjał sprzedaży jest bardzo duży. Wystarczy spojrzeć na kurs Enei na giełdzie, który wzrósł przez 6 m-cy o ponad 60 proc.

Wyższe podatki, uznać należy jednak za najbardziej realny scenariusz. Podwyższanie akcyzy i wycofanie się z ostatnich ulg podatkowych, podwyżka składki rentowej, to może wszystko nas czekać w przyszłym roku. Rozważane może być również zniesienie stawek obniżonych w podatku od wartości dodanej (VAT). Zmiany podatków, co prawda wymagają konsensusu politycznego, ale ten może się szybko znaleźć o ile nie w tym roku, to już w następnym. Po wyborach prezydenckich. Budżet przyszłoroczny będzie bardzo trudny dla naszych kieszeni i na wiele lat może rzutować na wzrost obciążeń fiskalnych. Bez względu na to, czy dochody budżetowe będą łatane podatkami, czy zwiększaniem długu i tak w konsekwencji zapłacą podatnicy. Polska nie ma przy tym zbyt wielu opcji taniego finansowania zagranicznego. Brak euro powoduje dodatkowe koszty ryzyka walutowego i obciąża nasze portfele coraz wyższym zadłużeniem. Trudne wybory stoją przez Polską, obniżanie wydatków nie cieszy się popularnością, ale w konsekwencji będzie ostatnią, przymusową deską ratunku. Chyba, że i dziurę Rostowskiego uda się przeskoczyć, gdy gospodarka powróci do wyższej dynamiki wzrostu gospodarczego. Aby tak się stało, ożywienie musi się jednak pojawić i u naszych zagranicznych kontrahentów. A na to szybko się nie zanosi.

A to już wiesz?  Stanowisko Stowarzyszenia Internet Society Poland w sprawie proponowanej zmiany dyrektywy nr 2006/116/EC

Bogusław Półtorak,
Główny Ekonomista Bankier.pl S.A.

Źródło Bankier.pl. Dostarczył netPR.pl

Artykuly o tym samym temacie, podobne tematy